„GDYNIA STORY” – fragment historii z lat ’90-tych

Miałem dwadzieścia kilka lat i bardzo tęskniłem za Gdynią. Wydawała się nie osiągalna z perspektywy mojego ówczesnego życia, ale jednocześnie była mi ogromnie bliska. Czułem się samotny, zagubiony, nieszczęśliwy i wymyśliłem postać Michała… „Zamieszkałem go” w Gdyni oraz stworzyłem mu życie. Część Jego historii opisałem, ale nigdy nie miałem odwagi jej skończyć. Po latach patrzę na Michała z sentymentem i sympatią, jest przecież mną z młodości.

Zamieszczam krótki fragment oryginalnego tekstu z 1998 roku i nie jestem pewien, kogo bardziej uwielbiał Michał w tej scenie, nowo poznanego chłopaka, czy Gdynię…

„Jechaliśmy taksówką, Świętojańska pustoszała, tylko jakieś pojedyncze osoby przemykały, uciekając przed zimnem nocy. W styczniowe wieczory moje miasto chodziło wcześnie spać. Po ósmej ruch uliczny prawie zamierał i tylko w kilku barach, ukrytych w zakamarkach piwnic toczyło się nocne życie.

Ten stan rzeczy nie przeszkadzał jednak witrynom sklepowym, te świeciły jasno, chcąc pokazać się z jak najlepszej strony. Plastikowe manekiny stały w nienaturalnych pozach, prezentując sukienki „Niny Ricci”, czy żakiety „Max Mara”. Mój ulubiony sklep również nie odbiegał od tego schematu. Jego witrynę opanowała kolekcja wiosennych garniturów „4 YOU”. Była to chyba pierwsza oznaka mającej zmienić się pory roku i choć miało to nastąpić dopiero za trzy miesiące, kupcy rozpoczęli już przygotowania.

Wiozący nas kierowca mknął szybko lewym pasem przez aleję Zwycięstwa. Moją uwagę zwróciły trolejbusy przed wjazdem do zajezdni. Stały puste z opuszczonymi pałąkami. Ich bryły aż raziły ciemnością i tylko niebieski lakier błyszczał w świetle latarń. Odłączone od trakcji były niczym ryby, które wyciągnięte z wody choć nadal żyją, nie są przecież zdolne do życia. Czy tego wieczoru byłem taką rybą, czy bardziej rybakiem wracającym z udanego połowu?

Wreszcie taksówka skręciła w Redłowską i byliśmy już bardzo blisko mojego domu. Chłopak siedział nieruchomo zapatrzony gdzieś w przestrzeń. Popatrzyłem na jego twarz migającą w świetle lamp ulicznych – w jednej sekundzie jasną i wesołą, a za chwilę ciemną, bez żadnego wyrazu. Latarnie zdawały się mówić „jest, nie ma, jest, nie ma”. To jakby światło nadawało mu sens istnienia. Bez niego przestawał być sobą, jego rysy twarzy bladły i rozmywały się, a cała postać przeistaczała się w obłą bryłę. Nie znałem go, jego ciało stanowiło zagadkę, dusza niewiadomą, a mój mózg jeszcze nie zapamiętał szczegółów postaci. Może dlatego między światłem jednej, a drugiej latarni przestawał istnieć, zostawałem sam w zamkniętej puszce samochodu.

Na szczęście nad lusterkiem auta rozbłysło światełko i usłyszałem głos kierowcy.

– Jeżeli ma pan kartę, to dwanaście pięćdziesiąt, poproszę. – byliśmy po moim domem.”

cdn…